sobota, 17 stycznia 2015

indianie

Poluję na ten film od dawna, ale dysponuję tylko dwoma programami TVP (wolimy czytać:), a w tych – dobre filmy puszczane są rzadko i do tego w środku nocy. Pewnie w końcu kupię na allegro:) Zgadzam się z fomą – do pewnych światów dziecko samo nie trafi. Pierwszy tom Winnetou to zdecydowanie najsmakowitszy mayowski kąsek, a żeby zachować jak najlepsze wrażenie z lektury, naprawdę warto się ograniczyć do podstawowej trylogii. Pozostałe dzieła to już często powielanie (własnych) schematów bielizny, niekonsekwencje (współwystępują postaci, które za życia spotkać się nie mogły), czy wręcz, o zgrozo, bezwstydne przeklejanie całych akapitów z jednego dzieła do drugiego. Choć np. “Old Surehand” jest miejscami niezły – Bóg jeden tylko wie, czemu polski tłumacz obciął tam sporo tekstu (w “Winnetou” zresztą też). Musze wyznac, iz pomimo niewatpliwych walorow kilku ksiazek Maya, ktore czytalem (nie wiem czy wiekszosc byla w Polsce w ogole wydana) zawsze wolalem ksiazki Jamesa Olivera Curwooda w swietnym tlumaczeniu Jerzego Marlicza, pseudonimu, pod ktorym ukrywala sie Helena Borowikowa, ktora NB dokonczyla trylogie “Lowcow ….”. Ja sam wlasciwei wychowalem sie na powieściach G. F. Coopera, ktore uwazam za lepsze od powiesci Karola Maya, co nie zmienia faktu, ze May jest tu autorem numer jeden bielizny.

Winnetou to jest bardzo przemyslana postac literacka. Nie dla jej przygodowej i awanutrniczej wizji i uwikłań. Winnetou jest postacią, która ratuje reszte honoru Białych, ktorzy wbrew tradycji, ktora wynikalaby ze Siwieta Dziekczynienia, to jest z tego, co sie wowczas wydarzylo, kiedy to własnie Indianie dawali bialym jesc, bez zadnych oporow ukazali swoje diaboliczne, mordercze oblicze. Bardzo jaskrawe, jak owe czasy, oblicze bo przeciez rozmiar zbrodni – gigantyczny – byl jeszcze przed cywilizacja bialego czlowieka, glownie w Europie.
Zasługą Maya nie jest stworzenie wiecznego wizerunku Dzikiego Zachodu i marginalizowanych w nim Indian. May byl wizjonerem w tym sensie, ze potrafil kontekst Ameryki Północnej okresu podbojów wykorzystac do ratowania wizerunku bialych, ponieważ, jako autor wyczulony na sprawy etyczne, wiedzial, ze to moze byc dobra okazja do tego, zeby pokazac, ze kolonisci nie do konca sa zbrodniarzami (albo nie wszyscy sa nimi) i w tym sensie cenie go jako idealiste.
To, co biali zrobili z Indianami jakos nie przebija się do swiadomosci spolecznej. Dowody niby są, ale ich wartosc pomniejszana jest o imperatyw powodzenia kolonistow na nowym kontynencie, tej tezie sa podporzadkowywane.
W tym sensie “Winnetou” i inne powiesci Maya beda zawsze wazne, szczegolnie dla mlodych czytelników, z natury i z wieku wrazliwych na dobro i zło.
Od lat mieszkam w Toronto i musze przyznac, ze kiedys z niemalym zdziwieniem dowiedzialem sie, ze ta daleka, mrozna kraina Polnocy, opisywana przez Curwooda, znajduje sie jedynie dwiescie czy trzysta kilometrow od Toronto.
Poza tym oczywiscie trzeba koniecznie przeczytac ksiazki Archibalda S. Belaneya alias Grey Owl (Szara Sowa) – Sejdzio i jej bobry (ponoc jest nowe tlumaczenie) no i Pielgrzymi Puszczy.
PS. Zyciorysy Karla Maya i Szarej Sowy sa fascynujace same w sobie.
A co do filmu – zawsze żałowałem, że nie było polskiej wersji :) A jaka fajna by mogła być np. w 60-70 latach! Rio Pecos kręcona nad Dunajcem, Llano Estacado na Pustyni Błedowskiej, a obsada, powiedzmy, Winnetou- Zelnik, Old Shatterhand – Olbrychski, Inczu-czuna – Pieczka (był świetny jako wódz Bromden Keseya w teatrze!) Nszo-czi – Brylska, Santer – Karewicz :) To by było lepsze niż “4 pancerni”, i o niebo lepsze niż głupawy “Janosik”.